Swego czasu, jak miałam go trochę więcej i luzu też miałam w nadmiarze, gdzieś tak po pomyślnym przejściu matury, czytałam sobie książki wyciągnięte z odmętów i zakamarków strychu. Nie pamiętam już tytułów, nawet nic by tytuł nie wniósł, ale to były stare książki. Pisane zaraz po II wojnie, w trakcie, albo przed, niektóre trochę młodsze z lat 60, 70. Zapach książek też był specyficzny, przed przeczytaniem trzeba było pozbyć się stęchłej warstwy kurzu, a i uważać trzeba było, żeby we wnętrzu jakiejś zdechłej myszy nie znaleźć.
Jak już się zasiadło do owej książki, okazało się, że jest w miarę ciekawa i o temacie uniwersalnym, to się miło czytało, nie powiem, że lekko, bo to trochę inny styl pisania był kiedyś. Przenosiłam się wtedy do czasów książki, gdzie dziewczyny były naturalnie piękne i naturalnie owłosione, a chłopcy nie myśleli tylko o tym jak, gdzie i kiedy poruchać, a o tym, żeby dziewczynę zdobyć. Co za tym idzie, dziewczyny były takie, że trzeba było je jednak zdobywać, zanim przed kimkolwiek uchyliły rąbek swej tajemnicy, czy też uda. Powtarzam - zdobywać.
Nachodziło mnie wtedy śmieszne pytanie, w trakcie czytania:
Czy dzisiaj jakikolwiek facet trudziłby się przez cały rok szkolny, żeby koleżanka z klasy w końcu wyszła z nim na spacer bez jakichkolwiek płynących z wnętrza przeciwwskazań i porozmawiała na tematy nie związane z życiem klasowym? Ha! Mniemam, że gdzieś jeszcze są faceci w typie konserwatywnego romantyka - dżentelmena, ale prawdopodobnie są wyśmiewani przez kolegów. O ile w ogóle ich mają. Co nie zmienia faktu, że fach cór Koryntu to najstarszy zawód świata.
Fabuła książki, którą mam na myśli nie wnosi żadnych zaskakujących zwrotów akcji, scen łóżkowych też brak, intryg i romansów rodem z Mody na Sukces. Dzieje się w czasach nie tak bardzo odległych, bo z jakieś 70 lat temu. Opisuje codzienne zmagania młodych ludzi, którzy jakoś o dziwo dawali sobie radę bez sprzętu apple, androida, Internetu, filmików o kotach, dokumentacji zdjęciowej ze srogich imprez czy tak zamierzchłego sprzętu jak chociażby telefon. Zwykły telefon. Dawali sobie też radę, gdy brakowało herbaty, kawy, chleba, pasztetowej czy podeszwy do butów. Kto teraz sobie zeluje podeszwy? Teraz to mamy takie buty, które rozlecą się po dwóch dłuższych spacerach, a zawód szewca istnieje pewnie w większej części już tylko na kartach historii.
Nie o tym jednak miałam pisać, miałam pisać o tej niezmąconej żadnym syfem, nieskazitelnie czystej, niewinnej i eterycznej miłości o której tak marzą wszystkie kobiety, nawet te, które dostają dżinsy za fellatio.
O tym lamencie nastoletniej dziewczyny, którą miotają różne wątpliwości wytrzaśnięte z kosmosu. O tych nieracjonalnych zachowaniach, nieśmiałości i udawaniu braku zainteresowania. Z drugiej strony wątpliwości chłopaka, który sam już nie wie czego dziewczę chce. Takie to prozaiczne, wydawałoby się, jak love story rodem z Bravo Girl. A jednak, coś w tym jest urzekającego - te czasy, które powodują, że w głowie mam obrazy tych niezakłóconych ówczesną cywilizacją miejsc, starych kamienic, domków na wsi, leśnych ścieżek wydeptywanych przez harcerzy, dziewcząt w spódnicach do kolan spoglądających ukradkiem na chłopców po drugiej stronie ulicy, nieśmiałych uśmiechów, zaproszeń na kawę, listów miłosnych. Nie wiem jak to było za tamtych czasów, nie mam, aż tyle lat, ale wydaje się, że cały ten romantyzm nie był wymuszany. Taaaa, wiem, że czasy się zmieniły i teraz jest moda na bycie singlem, albo bycie w wolnym związku. Nie, kurde, nie mam na myśli ludzi, którzy według dalej istniejących konwenansów są źli bo mieszkają razem bez ślubu czy też związków homoseksualnych, które w Polsce są jeszcze na etapie niemowlęcym wdrażane do świadomości społecznej. Mam na myśli związki, które opierają się na seksie. Za sto lat będziemy chodzić nago po ulicach i kopulować ze sobą nawzajem na trawnikach, zamiast mówić sobie "dzień dobry".
Przejdę do sedna sprawy - mam wrażenie, że romantyzm nie jest na topie ( nie chodzi o ten romantyzm podchodzący pod tragizm, ani o werterowskie przeżycia niespełnionej miłości). Przecież teraz, wszyscy mamy być silni, pewni siebie, egocentryczni - tylko tak da się przeżyć w tej srogiej dżungli dzisiejszych czasów, pośród dzikusów biegających z dzidami i rzucającymi nam kłody pod nogi. Kobieta powinna być kobietą wyzwoloną - nie wiem co mają na myśli wszystkie kobiety używające tego określenia, ale pozostawię ten wątek samemu sobie i niechaj sobie zgnije w głębokim grobie.
Gdzie tu romantyzm, jak zewsząd atakują bilbordy z półnagimi paniami, panami, a ostatnio modne stało się wrzucanie swoich pół - lub nie - nagich zdjęć do sieci? Jaki romantyzm, co to do cholery jest?! W "50 twarzy Greya" nie było czegoś takiego! To jakaś nowa pozycja z kamasutry?
Tak, wszędzie seks, seks, seks. Dobra, zgodzę się, seks jest przyjemny, jest nieodłącznym elementem związku, miłości jakiejkolwiek, ale... czy w świetle naszych czasów, seks musi być tak rozreklamowany? Czy opłacało się robić z pięknej, intymnej chwili i przeżyć dwojga ludzi coś co jest modne? Poniekąd coś na czym można zarobić - porno biznes kwitnie w najlepsze!
Wzięło mnie na taki, a nie inny temat, napatoczył się w toku picia mięty. Orzeźwienie umysłu nie nastąpiło jak widać. Romantyzmu też mi nie przybyło, natomiast kolejny frustrujący wątek uważam za odstukany na klawiaturze. Może kiedyś do niego wrócę jak mnie oświeci, bo doszłam do wniosku, że znów tonę w morzu marazmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz