niedziela, 24 marca 2013

Niemoc, pitolenie, niemoc i pitolenie. AHA! I jeszcze pitolenie!



Niemoc, Niemoc wielka, ciemna, przeogromna i rozpływająca się w powietrzu pewnego dnia weszła mi do pokoju, położyła się na łóżku obok mnie i rozpłynęła na dobre. I tak została, porozpierdalała mi się po moim osobistym syfie, który się zwie pokojem no i zadomowiła się w każdej szczelinie. Co gorsza; musiała wejść też jakimś cudem we mnie, bo gdzie się nie podzieję, to ją czuję.
A to mnie tknie jakimiś zimnymi kościstymi paluchami w ramię, szarpnie ręką, kopnie w brzuch.
To chyba właśnie Niemoc, bo co innego niewidzialnego może mnie kopnąć w brzuch? Ewentualnie Śmierć, ale mam ciche nadzieje, że to jeszcze nie ona... chyba trochę za wcześnie. Z resztą - przed zejściem z tego świata chciałabym przynajmniej wiedzieć na co jestem chora. No i oczywiście mieć jakiś rok, dwa wolnego na to, żeby "poczuć czym jest życie", chociaż generalnie w wieku 13 lat zaczęłam je wciągać nosem, palić, albo podawać doustnie (nie, nie próbowałam doodbytniczo) i nie tak dawno temu smak życia i śmierci poczułam, jednakże przed zasmakowaniem śmierci ostatecznie, z pewnością poczuję smaczek na serniczek, toteż właśnie na uzupełnienie braków (nie, nie uzupełnię ich doodbytniczo!) chciałabym mieć wolne.

Do czego zmierzałam - nie wiem?
Zauważyli Państwo, że często powtarzam to, że "nie wiem". Jak jazgoczące ptactwo w sklepach zoologicznych. Jak jakąś mantrę. Dziwnie czuje się z tym, że moją mantrą jest "nie wiem". Trochę jak meduza, albo inne mało myślące zwierzątko.
No bo tak się składa, że nie wiem kim jestem - toteż większości rzeczy związanych z moją marną egzystencją nie mogę wiedzieć. Chociaż gdzieś tam wewnątrz czuję, że raczej z polipa nie powstałam, aczkolwiek jest to sporna kwestia.
Wiem, że nic nie wiem.
Darujmy sobie pitolenie o edukacji, bo to nie jest temat przewodni, nie o taką wiedzę mi chodzi.
I tak sobie wczoraj pomyślałam, wypisując na kartkach wszystkie nazwy chorób, syndromów i innych schorzeń, które napatoczyły mi się podczas wyczytywania o tym na co mogę umrzeć... taaa, słowotok - a na śniadanie jadłam parówki, w których podobno jest 90% mięsa.
No więc wczoraj pomyślałam sobie (tutaj chyba jest myśl przewodnia), że przecież nie mogę normalnie funkcjonować w sensie społecznym i psychicznym, skoro ja nie wiem kim jestem, czego chcę, czego nie chcę, co lubię, czego nie... rozumiecie?
Nie?
No właśnie sęk w tym, że ja też nie rozumiem. Tak mi się napatoczyło.

Ostatnio różne myśli mi się w głowie lęgwią, może są trochę natrętne, ale niektóre są całkiem ciekawe, szczególnie te z użyciem ostrych narzędzi, ale je sobie daruję.
Na przykład wyobrażam sobie ludzi, których mijam na ulicy jako martwych. Zimnych, bladych, z lekko rozwartymi ustami, szeroko otwartymi oczami. (O kurwa, zajechało sagą "Zmierzch", nie taki miałam plan...). Dobra, dobra, najstraszniejsze jest to, że wyobrażam sobie samą siebie w trumnie, zastanawiając się przy tym, czy zrobią mi do niej jakiś ładny make-up i czy ubiorą mnie w moją ulubioną sukienkę...
Z resztą, sam odruch patrzenia pod nogi gdy słyszę nadjeżdżającą karetkę pogotowia, jest bardzo dziwny. Chyba sprawdzam, czy nie leżą pode mną moje zwłoki, a ja sama się nie ulatniam.

Ciekawe co moja podświadomość chce mi przez to powiedzieć?

Dobra, to też nie był temat przewodni. Miałam pisać przecież o Niemocy, która sobie do mnie przyszła i nie chce pójść, a co z nią zrobić - nie wiem, ale mam nadzieję, że nie będzie tu potrzebny egzorcysta. Podejrzewam, że będzie trzeba w końcu zad ruszyć i poznać siebie, a nie wymigiwać się, że Niemoc nie chce odejść.
Mogę się ewentualnie jeszcze wymigiwać depresją i nerwicą lękową, albo Zespołem Chronicznego Zmęczenia... tylko co mi to da?
I po co ja prowadzę monolog sama ze sobą? Żeby dojść do oczywistego wniosku, że trzeba się wziąć za siebie, za wszystko inne też, okna trzeba umyć i matce gary, ale jakoś tak prawa strona chce biec, a lewa chce leżeć... a później mam jakieś napady ADHD i morii czołowej od tego siedzenia na dupie. Eh...
Takie mam jakieś stany ostatnio dziwne, trochę jak kobieta w ciąży, z tym, że w ciąży nie jestem bo sprawdzałam i na razie swojego pojebania nie mam zamiaru komuś w spadku genetycznym podarować, co już z resztą pisałam, że przecież z mnogością mi nie do twarzy.
Z orgazmem właściwie też nie, bom ostatnio zimna jak cycki Eskimoski.

Konkludując stwierdzam iż: cofam się w zastraszającym tempie. Do wieku lat 16, czy 15, bo burzę hormonów mam nieporównywalnie większą niż wtedy. No, chyba, że przechodzę w stadium klimakterium, to też znaczyło by, że starzeję się wcześniej (dużo wcześniej) niż przewidziała to matka natura. 


Chyba będę jednak zmuszona wgłębiać się w odmęty swojego umysłu, nie będzie to przyjemne, bom w ściekach nurkować nie przywykła, ale zobaczymy co z tej podróży ze sobą przywiozę. Mam tylko nadzieję, że będzie to coś innego niż gówno.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz